No właśnie, ostatni post był o tym, kim jest nauczyciel/ lektor. Dobry nauczyciel realizujący założenia swojego zawodu, które opisałem wcześniej może być nazwany coachem. Dlaczego? Bo tak jak coach indywidualizuje metody, urozmaica materiały, pomaga ustalić z klientem (tfu… uczniem) cele, zadania i wyzwania. Doradza w kwestii doboru podręcznika, materiałów, sposobów uczenia się. Sugeruje zmiany w uczeniu się, gdy widzi, że obrane techniki nie są zgodne z dominującym stylem poznawczym ucznia.
Nade wszystko, dobry nauczyciel, vel coach potrafi poprzez swe umiejętności społeczne/ komunikacyjne nieustannie motywować, wczuwać się w potrzeby ucznia i oceniać albo pomagać oceniać postępy studenta.Tak więc nauczyciel to specjalista od uczenia i nauczania. Taka misja jest wyzwaniem, zwłaszcza w szkole publicznej. Trochę łatwiej w szkole prywatnej, gdzie uczniowie przeważnie są lepiej zmotywowani wewnętrznie.
A po co jest więc coach językowy? Moim zdaniem, ta nazwa to marketingowy zabieg. Wprowadzenie na rynek nowego bytu, by można za niego więcej skasować. Z drugiej jednak strony powstanie takiej wydmuszki znaczeniowej świadczy o kiepskim poziomie nauczania języków lub o przekonaniu o tym. Smutne, ale chyba prawdziwe, bo czy każdy nauczyciel jest specjalistą w tym jak się uczyć i jak motywować. I czy każdego stać na to, aby pozbyć się swoich schematów i spojrzeć na ucznia przez ramy jego potrzeb, nie tylko językowych. Jak skutecznie zmotywować trzynastolatka, który bywa w szkole 2 razy w tygodniu i to tylko na wybranych lekcjach, lekceważy nie tylko swoich nauczycieli, ale i rodziców. A czy w ogóle można mówić o coachingu w szkole publicznej?